piątek, 6 listopada 2009

„Powtórka z rozrywki”
Końcem czerwca planowałem wyjazd na urlop nad polskie może. Jednak moje plany uległy drastycznej zmianie i zamiast opalać się na plaży i spacerować po sopockim molo znów leżałem podpięty do chemii a mojej jedyne spacery odbywały się na trasie z pokoju do łazienki. Ponownie dostałem Chemię indukcyjną. Lekarze zdecydowali się jednak na okrojenie podstawowego schematu gdyż pamiętali jak długo po każdej trwała moja odbudowa. Jednak fakt, że w szpiku miałem znów 40% komórek nowotworowych powodował, że chemia nie mogła być lekka. Sam okres podawania chemii przebiegł nieoczekiwanie dość spokojnie. Jednak po kilku dniach rozpoczęła się walka z grzybicą w ustach. Pamiętałem, że czasem było nie ciekawie i wiedziałem, że za wszelką cenę nie mogę przestać jeść. Wiedziałem, że jeśli sytuacja pogorszy się na tyle, że będę musiał być karmiony pozajelitowo to szybko opadnę z sił a sam powrót do formy znacznie się wydłuży. Próbowałem wszelkiego rodzaju płukanek. Lekarze powiedzieli mi, że jest nowy dwuskładnikowy lek który bardzo pomaga w walce z grzybicą w ustach. Jednak okazało się, że jest to dość drogi specyfik bo tygodniowa kuracja tym lekiem kosztuje około 250 zł. I tu z pomocą ponownie przyszedł mi Medigen. Dzięki pomocy Fundacji Przeciwko Leukemii mogłem kupić sobie leków na trzy tygodnie co znacznie złagodziło moje dolegliwości. W pewnym momencie mogłem już tylko jeść przecierane zupki i inne miksowane rzeczy. Jednak dzięki licznym płukankom i lekom przeciwgrzybicznym powoli zacząłem zwalczać te dolegliwości. Dni mijały a ja zamiast wygrzewać się na plaży znów musiałem przywyknąć do szpitalnej codzienności. Po jakimś czasie doczekałem się pierwszych wzrostów wyników i mogłem spokojniej czekać na wyniki chemioterapii. Po zakończeniu cyklu wyszedłem do domu a kilka dni później pojechałem do Katowic na kolejną kwalifikację do przeszczepu. Początkowo myślałem, że będzie to tylko formalność, gdyż pamiętałem, że jest jeszcze zabezpieczony dla mnie materiał do przeszczepu. Nie spodziewałem się jednak tego co tam usłyszałem. Okazało się że, w czasie mojego leczenia zawsze w karcie wypisowej wpisywano u mnie „stan po przebytym WZW typu B”. Okazało się, że zostanę zakwalifikowany do kolejnego przeszczepu pod warunkiem nieaktywności wirusa żółtaczki. Czas dwudziestu minut kiedy czekałem na decyzję o kwalifikacji mogę określić jako „najdłuższe dwadzieścia minut w moim życiu”. Wróciłem do Rzeszowa i dość szybko udało mi się pobrać krew na badanie HBV metodą PCR. Jednak na wynik tego badania czeka się około dwóch tygodni. Miałem nadzieję, że wynik będzie ujemny. Dodatkowo po kontakcie z Medigenem wysłałem swoje próbki do równoległego badania. Po jakimś czasie odebrałem telefon na który tak nerwowo czekałem. Jednak nie byłem przygotowany na to co usłyszałem: „Panie Jakubie wynik jest dodatni, proszę zgłosić się do lekarza prowadzącego”. W tym momencie nogi się pode mną ugięły. Wiedziałem, że jeśli mam pozytywny wynik to do przeszczepu może wcale nie dojść a to nie dawało mi zbyt optymistycznych perspektyw. Poczułem się jakbym stanął przed ścianą nie do przejścia. Jednak wiedziałem, że dopóki sił mi wystarczy i dopóki mogę liczyć na wsparcie mojej żony, rodziny i przyjaciół musze walczyć i nawet nie myśleć o porażce. Po rozmowie z lekarzem dostałem skierowanie do specjalisty hepatologa do Dębicy. Tam zostałem przyjęty przez niezwykle sympatyczną i bardzo dobrze nastawiona do pacjenta Panią doktor. Zasugerowała mi ona, że w moim przypadku aktywność wirusa WZW można określić mianem mikrowiremii i ilość jego kopii jest bardzo mała. Zostałem objęty programem lekowym, w którym podawany jest lek o nazwie „Zefix” i po miesiącu jego brania miałem powtórzyć badanie HBV met. PCR. 11 sierpnia zostałem przyjęty do kliniki w Katowicach na kolejną chemię. Nie wiedziałem jak ją przejdę ale byłem dobrej myśli. Żałowałem tylko, że nie zostałem w domu jeszcze dwa dni dłużej bo 13 sierpnia minęła czwarta rocznica mojego ślubu. Wiedziałem, że leżąc w Katowicach kontakt z bliskimi będzie o wiele trudniejszy niż dotychczas ale wiedziałem, że są telefony komórkowe i że dam radę. Łukasz z którym dotychczas jeździłem na kontrole skontaktował mnie ze swoją znajomą, która mieszka w pobliżu Katowic i powiedział mi, że Gosię (bo tak ma na imię) mogę prosić o ewentualną doraźną pomoc. Nowa znajomość okazała się bardzo owocna. Wiedziałem, że Asia nie będzie mogła do mnie przyjść i przynieść mi wszystkiego czego potrzebuję tak łatwo jak było to u nas w Rzeszowie. Więc tym bardziej cieszyło mnie, że niedaleko jest ktoś na kogo mogę liczyć.
Chemię przeszedłem bez większych komplikacji. Nie miałem żadnych większych dolegliwości ani temperatur więc w momencie kiedy moje wyniki podniosły się do pewnego poziomu zostałem wypisany do domu. Jednak Tu znów nie miałem zbyt dużo szczęścia już najbliższej nocy dostałem wysokich temperatur i dreszcze. Rano zgłosiłem się na izbę przyjęć w szpitalu w Rzeszowie i zostałem przyjęty na oddział hematologii....