sobota, 24 października 2009

Krótkie chwile radości i strachu.
Po wyjściu ze szpitala cieszyłem się ładna pogodą i tym, że znów mam możliwość nacieszenia się normalnym życiem. Tym bardziej, że w czasie ostatniej chemii na oddziale zaczął się strajk lekarzy i wszystko stanęło na głowie. Na oddziale pacjentów badali tylko stażyści a później odbywał się obchód lekarza dyżurującego.
W tym czasie co tydzień dzwoniłem do ośrodka poszukującego dla mnie dawcy ale wciąż słyszałem, że mimo usilnych starań nadal nie ma rezultatów. Wszystko skomplikowało się kiedy pod koniec lipca zrobiłem kontrolną morfologię. Usłyszałem wtedy, że znów mam ponad 10% blastów we krwi co oznaczało utratę remisji. Poszedłem porozmawiać z lekarzami żeby dowiedzieć się co teraz. Czy to omiało dla mnie oznaczać powrót do ciężkich chemii. Bylem podłamany. W szpitalu zapytałem jednej z lekarek: Pani doktor co teraz mam robić w tej sytuacji. W odpowiedzi usłyszałem coś co mnie zwaliło z nóg (w czasie rozmowy na korytarzu przy innych pacjentach): - A skąd ja mam wiedzieć co z Panem zrobić. Ja Panu silnej chemii nie dam bo mi jej Pan nie przeżyje. - i tu nastąpił koniec mojej rozmowy. Ja stałem jak wryty zabrzmiało to dla mnie jak wyrok. Kilka dni później przyszedłem na kolejną chemię.
Wiedząc, że tracę remisję i nie mam dawcy zacząłem się bardziej interesować jego poszukiwaniem. Przez przypadek poznałem Małgosię, której dawce znalazł ośrodek o nazwie Medigen. Z tą nazwą spotkałem się już wcześniej ale dowiedziałem się, że dwa ośrodki nie mogą prowadzić poszukiwań dawcy. Zacząłem się więc dowiadywać jak mogę go zmienić. W Medigenie moje HLA zbadano w ciągu zaledwie dwóch dni i to już obudziło we mnie pewne nadzieje.
Zacząłem więc wysyłać faksy z prośbą o zmianę ośrodka dobierającego do Katowic, Poltransplantu i Instytutu Hematologii w Wa-wie, który dotychczas szukał dawcy dla mnie. (Katowice miały przeprowadzić przeszczep, Poltransplant nadzorował i finansował poszukiwanie dawcy, a same poszukiwania były prowadzone przez Instytut Hematologii w Warszawie.) Na początku nawet się nie spodziewałem jaką burzę w szklance wody to rozpęta. Początkowo nie miałem żadnego odzewu, więc do każdego faksu dopisałem "Do wiadomości ministra zdrowia Bolesława P." i wtedy się zaczęło. Z Warszawy osoby, które szukały mi dawcy zaczęły dzwonić do mojego lekarza prowadzącego z żalem, że ja nie szanuję ich pracy i wysiłu. (ale jak mi powiedzia słusznie jeden lkarz, ja wtedy miałem nóż na gardle i walczyłem o życie). Z kliniki w Katowicach dzwoniono do mnie na oddział z pytaniem: Co to za pacjent który tak się zachowuje i czy nie będzie z tego kłopotów. Ja poprostu chciałem aby poszukiwaniem mojego dawcy zajął się ośrodek, któremu bardzo ufałem i do dzisiaj jestem wdzięczny za całą pomoc jaką od nich uzyskałem. To własnie osoby z Medigenu pomogły mi najbardziej w najtrudniejszych chwilach. Po pewnym czasie i kilkuu telefonach do Poltransplantu udało mi się zmienić ośrodek dobierający dawców na Medigen.
Początkiem sierpnia rozpoczęła się ponowna chemia. Słowo indukcja napełniało mnie nieco strachem. Jednak z powodu, że mój organizm ciężko się odbudowywał nawet po podtrzymaniu dostałem bardzo okrojony schemat DAF. Wiedziałem, że po tej czerwonej oranżadce zawsze miałem kłopoty z grzybicą w ustach. Tym razem miałem trochę szczęścia bo nic takiego nie wystąpiło. Jedna gdzie szczęście tam i muszę mieć trochę pecha. Mimo tego, że czułem się całkiem nieźle moje wyniki po tej chemii nie chciały isć w górę nawet o "kreseczkę". Pobyt w szpitalu się przeciągał. Lekarzy nie było bo strajk nadal trwała a końcem sierpnia dowiedziałem się, że mój oddział hematologii może zostać zamknięty z powodu braku lekarzy, którzy poskładali wypowiedzenia. 28 sierpnia powiedziano mi że najpóźniej 1.09 będziemy rozwożeni do innych miast. Nie byłem z tego zadowolony ale na szczęście w ostatniej chwili doszło do porozumienia i zostałem w Rzeszowie.
Po połowie miesiąca moje wyniki nadal leżały na dnie. Pokazał się jednak dla mnie wielki promyk nadziei. Dostałem telefon, na który tak długo czekałem. MEDIGEN ZNALAŁ MI DAWCĘ. Wiedziałem, że teraz wszystko już się jakoś ułoży. Niestety moje wyniki nie chciały nic a nic spinać się w górę. W końcu 9 października wypuszczono mnie do domu z zaleceniem ze już 23 października mam jechać do Katowic na przeszczep. Wiedziałem, że ta krótka wizyta w domu pozwoli mi nabrać sił do dalszej walki i pozwoli złapać tak potrzebny "psychiczny oddech". Wiedziałem, że muszę w tym krótkim czasie bardzo na siebie uważać bo odporność była prawie żadna ale mimo to byłem szczęśliwy, że choć przez chwilę posiedzę w domu a później to już tylko czeka mnie ostatni krok w drodze do zdrowia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz