niedziela, 18 października 2009

A więc od początku.
Wszystko zaczęło się pod koniec września 2006 roku. Poczułem się nieco gorzej i po namowie lekarza rodzinnego zrobiłem podstawową morfologię. Nie wyszła za ciekawie więc lekarka poradziła mi kontakt z hematologiem ale okazało się nie być to takie łatwe. Wszędzie najbliższe terminy były za dwa- trzy miesiące. Poszedłem więc na prywatną wizytę i serii badań usłyszałem:

OSTRA BIAŁACZKA SZPIKOWA

Na początku się przeraziłem siadłem i pomyślałem, że to już koniec. Jednak moja rodzina i przyjaciele nie pozwolili mi się załamać. Moja żona powiedziała, że będziemy walczyć aż wygramy. Na początku po rozmowie z lekarzami powtarzaliśmy sobie, że mimo iż oni mówią o około roku lub dwuch latach leczenia ja wygram z tym szybciej. Bałem się bardzo ale wiedziałem, że w moim życiu jest jeszcze zbyt wiele spraw i planów które chcę zrealizować żeby się poddać.

Leczenie zacząłem 2 października 2006 na początku nie było tak źle choć nie wiedziałem czego się spodziewać. Słowo chemioterapia było mi znane ale jednocześnie była to czarna magia. Nie wiedziałem czego się spodziewać ani jak to będzie przebiegać. Jednynym skutkiem ubocznym jakiego się spodziewałem była utrata włosów. Bałem się tego bardzo bo zawsze byłem chudy a tu jeszcze łysy. Myślałem, że będę wyglądał jak chodzący szkielet. Asia moja żona obcięła mnie ale tylk na 3 mm bo więcej się bałem.
Po rozpoczęciu chemii nie było tak źle, trochę było mi niedobrze wymioty itp. Obok mnie Leżał Krzysiek 2 lata ode mnie starszy, który rozpoczął leczenie z podobnym rozpoznaniem zaledwie kilka tygodni wcześniej. To na jego przykładzie uczyłem się jak sobie radzić. Przez cała chemię był dla mnie ogromnym wsparciem. Obaj mieliśmy podobne przejścia, więc jak to się mówi we dwóch raźniej.
Koszmar zaczął się dopiero w czasie spadków. Temperatury owrzodzenie ust, biegunki. Z każdym dniem było coraz gorzej. Doszło do tego że nie byłem wstanie przełknać kropli wody bo zaraz powodowało to bolesny skurcz przepony i wymiotowałem krwią. Do tego gorączki i ciągłe uczucie, że to się nigdy nie skończy.
Bolało mnie też to że moi bliscy musieli na mnie patrzeć z ogromnym poczuciem bezsilności. Moja żona bała się o to czy przeżyję a ja modliłem się: Boże niech przestanie boleć choć przez chwilę. W najtrudniejszą noc w modlitwie prosiłem Boga "Weź mnie jeśli chcesz, tylko proszę niech moi bliscy nie patrzą na mnie i niech tak nie cierpią".
Rano obudziłem się spokojny i odmieniony. Czułem się jakbym otrzymał odpowiedź. "Może być różnie, nie łatwo ale z tego wyjdziesz". Od tamtego dnia wiedziałem, że wygram i wygonię z siebie to paskudztwo. Jeszcze kilka di było ciężko, ale dzięki Asi i pomocy Krzyśka z każdym dniej było łatwiej.
Do domu wyszedłem po około 6 tygodniach i sam nie mogłem uwierzyć, że mam to za sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz