środa, 13 kwietnia 2011

Pierwszy dzień w domu
Wczoraj po wyjściu z oddziału zaskoczyło mnie (choć przecież nie powinno bo to nie pierwszy raz) osłabienie mojego organizmu, a zwłaszcza nóg. Gdy człowiek leży przez kilka tygodni, jego przestrzeń życiowa ograniczona jest do kilkunastu metrów kwadratowych to nie odczuwa tak bardzo braku sił. Wszystko zaczyna się jak trzeba przejść gdzieś dalej lub zejść po schodach. Do domu dojechałem w miarę spokojnie. Wszystko mnie cieszyło, wszystko było takie znane, kochane i po prostu domowe. Jednak wieczorem gdy kładłem się spać i poszedłem do łazienki dopadła mnie ta sama myśl, która towarzyszyła mi przy poprzednim nawrocie. Gdy tylko spojrzałem na siebie w lustro przeraziłem się. (Lustra w klinice są jakieś inne bo człowiek tego nie zauważa). W ciągu miesiąca straciłem prawie wszystko na co walczyłem ponad rok od poprzedniego przeszczepu, czyli w miarę sprawną formę fizyczną. Przez wiele miesięcy po wyjściu z kliniki starałem się odzyskać utracone kilogramy i siły. Jeszcze niewiele ponad miesiąc temu byłem zupełnie innym człowiekiem. Teraz znów wyglądam jak ktoś chory. Pogodziłem się z nawrotem i wiem, że przede mną jest tylko jeden cel ostatecznie pokonać tę straszną chorobę i wiem, że jest to możliwe. Jednak bardzo boli jak szybko obdziera mnie ona z tego co wcześniej z takim mozołem wypracowałem. Zrobię wszystko aby w czasie tego pobytu w domu odzyskać jak najwięcej sił. Żona już zapowiada mi, że ona już się postara abym odzyskał przynajmniej kilka utraconych kilogramów. Wiem, że będę tego bardzo potrzebował, bo okres oceny leczenia, przygotowania przeszczepu i poprzeszczepowy będzie trwał na pewno długie tygodnie i ten zapas, który uda mi się teraz zgromadzić będzie mi bardzo potrzebny. Muszę postarać się całkowicie wyleczyć stan zapalny na nodze i mam nadzieję, że ogólna kondycja fizyczna też znacznie się poprawi. Przede mną około dwa tygodnie pobytu w moim własnym skrawku nieba. Postaram się je wykorzystać jak najlepiej i nie zatruwać sobie tego czasu obawą co może pójść  nie tak. Wiem, że moi najbliżsi zrobią wszystko aby mi w tym pomóc.
Dzisiaj przyzwyczajony w szpitalu wcześniej wstawać przeleżałem w łóżku do  około 7. Wstałem umyłem się, trochę ogarnąłem mieszkanie i cieszę się wpadającym przez okna słońcem. Za około tydzień mam zamiar zrobić badania kontrolne i wstępnie zadzwonić do Katowic do koordynatora czy wyznaczono już termin mojego przyjęcia. Żałuję tylko, że na najbliższe dni synoptycy zapowiadają niezbyt ładną pogodę bo ze spacerów nici ale może i to w któryś dzień uda się zrealizować.

1 komentarz:

  1. Zazdroszczę Ci, że spędzasz czas w swoim skrawku nieba. :) Akurat leżę w szpitalu i cały czas czekam na chemię (po założenia wkucia wdała mi się odma opłucna i czekam aż się 'wchłonie').
    Pamiętam jak po wyjściu ze szpitala cieszy mnie wszystko w koło, każdy kwiatek, każdy listek na drzewie, znajome rejony, własne kąty w domku, a przede wszystkim własne łóżeczko.
    Ja jeszcze nie 'pogodziłam się' z nawrotem. Może słowo 'pogodzenie' to złe słowo, po prostu jeszcze się 'nie pozbierałam'. Nie potrafię znaleźć w sobie tych sił przede wszystkim psychicznych i duchowych, które miałam za pierwszy razem (a po pierwszej chemii to i te fizyczne padły). Znikła gdzieś moja pogoda ducha. Wpadłam w jakiś marazm. Mam nadzieję, że z czasem choć trochę się z tego otrząsnę.
    Gdy czytam, że Ty jakoś się pozbierałeś to dobrze na mnie wpływa.
    Dzięki za tego bloga i Twoje przemyślenia. Nie umiałabym lepiej tego wszystkiego opisać.
    Nabieraj sił tych fizycznych, bo z tego co czytam to psychicznych masz bardzo dużo. :)
    Pozdrawiam
    Justyna

    OdpowiedzUsuń